niedziela, 16 listopada 2014

[259] sharpened-death

Autorka bloga: Aileen Double
Autorka oceny: Marta

Pierwsze wrażenie: 10/10 pkt

Adres, belka, ogólnie.

Naostrzona śmierć, jak sama tłumaczysz adres swojego bloga, w połączeniu ze zjawiskowej urody brunetką o czerwonych oczach i zakrwawionych ustach na nagłówku mówią mi jedno – będą wampiry (i jedno zerknięcie w ramkę O blogu utwierdza mnie w przekonaniu, iż skojarzenia mam prawidłowe). Napis na belce, to cytat Andrzeja Sapkowskiego: Walkę kończy śmierć, każda inna rzecz walkę jedynie przerywa. Bardzo podoba mi się wybór cytatu (i nie uważam za stosowne przyczepić się do niekonsekwencji językowej przy konstrukcji adresu i belki: w przypadku Twojego bloga, taka niekonsekwencja jest jak najbardziej uzasadniona i wybaczalna) uważam, że w odniesieniu do świata wampirów, walkę może zakończyć tylko jedno rozwiązanie, w walce tej nie ma przegranych i zwycięzców: są ci, co przeżyli i co, co zginęli z rąk vel kłów tych pierwszych najczęściej.
Chociaż tematyka bloga (fan fiction PW/TO) nie budzi we mnie specjalnego zachwytu, mam dziwne przeczucie, że czytając opowieść Twojego pióra, odkryję kawałek naprawdę fajnej literatury. Już na pierwszy rzut oka widać, że solidna z Ciebie firma, Aileen: blog jest staranny i zadbany, prowadzi go osoba z pasją – więc dużo sobie obiecuję po Sharpened Death story.

Wygląd: 6/6 pkt

Nagłówek, szablon, czcionka, przejrzystość, ogólnie.
 
Zacznę może od tego, że zastosowałaś znakomite połączenie kolorystyczne, kreując wygląd bloga. Granat i biel, to jest TO, pojawia się też kapka czerni i czerwieni. Idealnie, jak dla mnie.
Na nagłówku znajduje się twarz wspomnianej ciemnowłosej, czerwonookiej pięknotki o zakrwawionych, zmysłowych ustach, w otoczeniu odłamków szkła, gdzieniegdzie splamionych krwią, całość jest niesłychanie trójwymiarowa – efekt WOW masz gwarantowany! Po bokach obrazka znajduje się rozbity na trzy części aforyzm: I met the demon on a summer's day | I learned the ways | the demon plays | She left me with the fall | left me all alone, I summon the demon you.  Aforyzm ten, to kilka zdań, które pochodzą z tekstu utworu The Demon / Lilly Anne grającego doom & gothic metal szwedzkiego zespołu Draconian; przyznać trzeba, że zdania splotłaś w sposób, który może stanowić ciekawą introdukcję życiorysu głównej bohaterki – a przynajmniej tak to sobie w tej chwili tłumaczę. Zabrakło mi tylko w jakimkolwiek miejscu odniesienia do The Demon i Draconian właśnie, tym bardziej, że widzę, iż ramkę poświęconą danym o blogu przygotowałaś rzetelnie. W tle nagłówka są jakieś dziwne znaki i fragmenty przedmiotów, mnie przywodzące na myśl talizmany i runy, jest też podpis szabloniarni.
Szablon jest staranny i estetyczny, czytelny i wygodny w użyciu. Pochwalam wybór czcionki: świetnie kontrastuje z tłem, jest czytelna i prosta; zauważyłam też, że akapitujesz tekst i że nieobce Ci są myślniki. Tak trzymaj!
Wygląd bloga wystawia Ci bardzo chlubne świadectwo, Aileen; serdecznie gratuluję!

Treść: 42,5/45 pkt
 
Bloga prowadzisz od lipca br., dotąd opublikowałaś prolog i sześć rozdziałów opowiadania.
 
Prolog opisuje scenę, w której Niklaus Mikaelson pewnej nocy (nie podałaś dokładnie, jaka to była pora roku, ale sugerując się brzmieniem początku prologu, uznałabym, że była to jesień; nie zmienia to faktu, że dobrze byłoby przemycić tę informację gdzieś w tekście; druga uwaga techniczna: wiemy, że Hope była niemowlęciem, ale przydałoby się w sumie dokładniejsze określenie wieku; trzecia uwaga, tym razem techniczno-stylistyczna: a gdzie się podziała matka dziecka? Ta scena jest w stylu Klaus powiedział Hayley: kochanie, ja to załatwię, będzie mi łatwiej, ty zostań w domu i poczekaj na mój powrót, tak?) oddaje swojej siostrze Rebece pod opiekę swoją maleńką córeczkę, Hope. Z kontekstu oraz dialogu, jaki prowadzi z sobą rodzeństwo, wynika, że Klaus kierował się dobrem dziecka, którego sam ze swoją partnerką nie mógłby mu zapewnić, albowiem, mówiąc kolokwialnie, grunt palił mu się pod nogami i bezpieczeństwo nie tylko jego własne, ale i jego potomkini, stało się kwestią najpilniejszą. Wybór opiekunki zaś umotywował tym, że Rebekah pragnęła powrotu do człowieczeństwa i pragnęła fundamentu ludzkiego życia w postaci normalnej, bezpiecznej rodziny, w domku otoczonym białym płotem (ja też zawsze chciałam mieć biały płot, ze sztachetek!) – a w przeszłości to właśnie Klaus stawał na drodze do realizacji jej tych marzeń.
Scena miała być najbardziej dramatyczna, a dziwnym trafem, wyszło inaczej – spokojnie, nie mówię, że źle. Po prostu mam wrażenie, że dramatyzm udało Ci się zgrabnie zniwelować samymi dobrymi i ciepłymi uczuciami: miłością do dziecka, marzeniami o szczęśliwej rodzinie i nadzieją, na którą najsilniejszy akcent położyłaś w finale tej części opowiadania. Udało Ci się nakreślić czas akcji w odniesieniu do kanwy, choć wiem, że w następnych rozdziałach bardzo daleko od niej odejdziesz.
W sumie podobało mi się, tylko dialogi były jakieś takie... wybacz skojarzenie, ale staroświeckie w stylu Edwarda Cullena, takie troszkę pompatyczne chwilami i przez to odrobinę się gubiłam, kto jest kim, kto co myśl i o kim – ale podołałam. Ciekawa jestem, co wyrośnie z tej Hope, bo czuję, że brzemię, jakie spadło na jej barki, ujawni swój prawdziwy ciężar za parę(naście) lat. Z pewnością ten prolog spełnia dobrze swoją funkcję: przedstawia ładnie zarys tła oraz sylwetkę głównej bohaterki (to oczywiście proporcjonalnie do jej wieku), zapowiada przełom w rodzinie Mikaelsonów i pozostawia Czytelnika z mnóstwem pomysłów w głowie.
 
Rozdział I rzeczywiście zaczyna się przeskokiem czasowym, bowiem Hope ma już szesnaście lat. Z fragmentu jej pamiętnika (który rozpoczyna ten rozdział) dowiadujemy się, że, mając siedem lat, zmuszona była uciekać przed czymś lub kimś i skoczyła z klifu (tylko nie zrozumiałam, czy skoczyła na ziemię czy do wody?), wybierając śmierć niż stanięcie oko w oko z zagrożeniem, ponieważ jednak przeżyła (to był dla niej pierwszy sygnał, że nie jest zwykłą śmiertelniczką), kontynuowała ucieczkę, z instynktem godnym kogoś nawet bardziej rozgarniętego niż duet Hermiona Granger + Harry Potter w Harrym Potterze i Insygniach Śmierci: przemierzywszy maratoński dystans, dotarła do Atlanty w stanie Georgia, gdzie z początku przebywała w jakimś pustostanie, żywiąc się, czym popadnie, dopóki nie zrozumiała, że dręczy ją zupełnie innego rodzaju głód (a wcześniej tego nie wiedziała? Taki jinx...). W poszukiwaniu ofiary, poznała swoją przyjaciółkę, także wampirzycę, Madelain Daquin (swoją drogą, nie spotkałam się dotąd z taką pisownią tego imienia, z Madeleine i Madelaine natomiast – jak najbardziej tak). W późniejszym czasie, Hope udało się zahipnotyzować jakąś kobietę, bliżej nieokreśloną Meg Creatley, by udawała jej ciotkę. Znalazłszy w ten sposób względnie bezpieczne miejsce na Ziemi, Hope przeżyła te naście lat – i zaczyna się robić groźnie, bowiem jej przyjaciółka ze szkoły, czarownica Aileen, również z pewnym sensie żyjąca poza kręgiem własnego rodu, anonsuje jej pewnego dnia, że ma przeczucie nadchodzącej katastrofy oraz że czuje, że wydarzy się ona właśnie dzisiaj – kwietniowego dnia w roku 2014, bo na ten miesiąc i rok datowana została akcja. Przejdźmy do oceny.
Po pierwsze: mam nadzieję, że niezwykłe koleje ucieczki Hope uzasadniłabyś faktem, iż jest ona wampirem, bowiem żadne inne wytłumaczenie nie zostałoby przeze mnie uznane za prawdopodobne: siedmiolatka, uciekająca przed jakimś złem, skacze z klifu, przeżywa, a potem przemierza niesłychane odległości, by osiąść w Atlancie, a wszystko to, jak wspominałam, z nadzwyczajną bystrością, dojrzałością i instynktem samozachowawczym, których u siedmioletniej dziewczynki rasy ludzkiej na próżno by szukać; prywatnie uważam też, że jak na nieświadomego swych mocy wampira, ta cała historia z ucieczką, to też był zbyt wielki sukces, ale niech już będzie. Może to urodzona szczęściara?
Po drugie: linia fabularna, jaką obrałaś, w dużym stopniu mnie zaskoczyła. Przede wszystkim, chyba wcale nie stało się tak, że Hope znalazła bezpieczną przystań pod opieką Rebeki, ewentualnie nie znalazła jej na zbyt długo, skoro po kilku latach, ścigana przez nieokreślone zagrożenie, zaczęła żyć sama i w oddaleniu od krewnej. Zaskakujące, tym bardziej, że piszesz, iż Hope nie pamięta właściwie swojego dzieciństwa, poza momentem ucieczki, a i tu niewiele jej pamięć daje: dziewczyna nie wie nawet, skąd i przed kim uciekała! Zostawmy to na razie, bo jestem pewna, że więcej wyjawisz w kolejnych rozdziałach.
Po trzecie: postaci drugoplanowe. Niby Madelain, wampirzyca, jest taką super przyjaciółką naszej Hope, ale w tym rozdziale osobiście pojawia się jakaś Aileen – zabrakło mi jakiegoś uściślenia, co z tą Madelain w takim razie, ale jeśli to było celowe i więcej chcesz wyjaśnić później, nie będę czepiać się dłużej. Z kolei, ta zahipnotyzowana, udająca ciotkę Hope Megan Creatley też jest na razie papierowa: wydaje mi się, że przerysowałaś efekt ona przecież i tak tylko udaje moją ciotkę, jest zahipnotyzowana, nie jest mi w gruncie rzeczy do niczego potrzebna, dopóki zapewnia mi bezpieczeństwo i schron.
Po czwarte: napisałaś, że Aileen zjawiła się po Hope wyjątkowo wczesnym rankiem, na półtorej godziny przed rozpoczęciem lekcji. Zakładając, iż rozpoczynały się one standardowo w bliskich granicach godziny ósmej rano, należałoby równolegle przyjąć, że Aileen zjawiła się po przyjaciółkę około godziny 6:30; nikogo to nie dziwi?! Rozumiałabym bardziej, gdyby zjawiła się o siódmej rano... co innego, że Meg wstała sobie o szóstej vel i tak nie mogła spać i postanowiła uporządkować natłok myśli w pamiętniku, to mniej mnie dziwi, ale ta cała historia z Aileen jest co najmniej dziwna.
Precyzyjnie określiłaś czas akcji, miejsce w sumie też, choć troszkę więcej opisów (mimo że się z nimi nie lubisz) nie zaszkodziłoby. Było też trochę dialogu: dobrze zapisanego, stylistycznie też nie pozostawiającego wiele do życzenia.
Podsumowując, mam wrażenie, że w tym rozdziale balansowałaś na grzbiecie fali, która mogła Cię rozbić o ścianę zwaną przekombinowaniem – ale balans zakończył się w miarę szczęśliwie. Nie pozostaje mi nic innego, jak przeczytać kolejny rozdział, przy czym jestem  pełna hope, że dowiem się w nim więcej o przeszłości Hope. 
 
W rozdziale II jest pełno umiejętnie dozowanego napięcia, które na sam koniec, jak się wydaje, winno wybuchnąć, lecz to całe buzowanie de facto do wybuchu nie prowadzi – ale może i lepiej. Wprowadziłaś dwie kolejne postaci, zaznaczywszy jednak przy tym, że ponownie uczynisz to nieprędko; są to Christina, szkolna koleżanka głównej bohaterki, będąca zarazem człowiekiem i sobowtórem oraz Luke Copper, niby śledczy, ale czuję w kościach, że żaden z niego śledczy ani dobry charakter, a końcówka rozdziału zdaje się to potwierdzać.
Rozdział potwierdza wcześniejsze przypuszczenia, iż Hope jest w niebezpieczeństwie; na razie nie wiadomo jeszcze dokładnie, jaki przyjmie ono kształt, wiadomo jednak, że ktoś, kto lepiej od niej samej wie, kim ona jest, szuka jej – i mogę się założyć (o tabliczkę czekolady), że nie szuka jej po to, by pogłaskać ją po główce i doprowadzić do kochających rodziców... ciekawe, co będzie dalej?
Rozdział był niedługi, lecz dobrze rozplanowany, nie sprawił, że udusiłam się z emocji ani że siedziałam na kanapie znudzona, marząc już o przejściu do kolejnego rozdziału. Jest dobrze. Idźmy dalej.
 
Rozdział III przepełniają dywagacje głównej bohaterki oraz jej przyjaciółek na temat osoby Luke'a Coppera. Dziewczynom wyszło na to, że Luke może być łowcą wampirów i że są bardzo duże szanse na to, iż Hope Creatley, którą znają, jest niestety tą poszukiwaną Hope Mikaelson, o której wspominał, choć nie wszystkie detale jej opisu się zgadzają. Konkluzja numer jeden: ktoś, być może łowca wampirów przychodzi do szkoły, w której uczy się między innymi Hope Creatley i ogłasza wszem i wobec, być może hipnotyzując władze szkoły, że poszukuje Hope Mikaelson wyglądającej tak i tak, będącej tym i tym. Stawia żądanie pomocy od uczniów w odnalezieniu poszukiwanej, pod groźbą odebrania im życia. Szczerze mówiąc, nie widzę tego w takim kontekście: opisana scena miałaby dla mnie sens tylko wtedy, gdyby Luke, wiedząc, iż poszukiwana jest w wieku szkolnym i mieszka w mieście X, obszedł wszystkie szkoły w X, a nie odniosłam wrażenia, że tak jest. Konkluzja druga: czy opisywana szkoła jest szkołą normalną, to znaczy dla ludzi a Hope, Aileen i Madelain oraz Christina uczęszczają do niej dopóty, dopóki grono pedago i pozostali uczniowie pozostają w błogiej nieświadomości? Czy może jest tak, że szkoła jest jak najbardziej otwarta dla przedstawicieli wszystkich ras, stąpających po Ziemi i że wszyscy doskonale wiedzą, że uczą się w niej ludzie, wampiry, czarownice i cała reszta bandy? Z zachowania Luke'a wynikałoby mi, że prawdą jest to drugie (wątpliwe bowiem, by to do ludzi zwracał się o pomoc w znalezieniu wampira), ale w takim razie nie zgadza mi się choćby to, że Hope musiała zahipnotyzować Meg Creatley, by móc u niej zacząć nowe życie. Przecież gdyby założyć, że w Atlancie jawnie mieszkają różne istoty, to nie powinna zachodzić konieczność zahipnotyzowania jakiegokolwiek mieszkańca Atlanty, by móc u niego zamieszkać jako daleka rodzina? Sama już nie wiem.
 Tak czy siak, zaczyna się coś dziać i sama Hope czuje już, że lada moment nastąpi jakieś trzęsienie ziemi w jej życiu, ale, o dziwo, nie zachowuje się tak, jakby się bała czy też chciała dowiedzieć, co jest grane – a to mnie troszkę zdziwiło. W tym rozdziale Hope wychodzi na najbardziej nieporadną z wampirzyc dotąd przedstawionych, co kłóci się z jej wizerunkiem ukształtowanym przez Ciebie w poprzednich częściach opowieści! Moim zdaniem, to Hope powinna ruszyć swoje niewątpliwie zgrabne cztery litery i wyniuchać, kim jest Copper, po co ją śledzi i kim była vel jest Hope Mikaelson – a nie polegać na Aileen, Christinie i Madelain tak, jakby one mogły lepiej sobie z tą misją poradzić. Nawet Harry Pierdoła Potter nie zrzucał wszystkiego na Rona i Hermionę, tylko sam próbował szukać, kombinować i myśleć, a im więcej wokół niego się działo i im więcej mu zakazywano, tym bardziej on brnął w niebezpieczeństwo: tego zabrakło mi u Hope, ale mam nadzieję, że w kolejnych rozdziałach mój niedosyt zostanie zaspokojony.
Plusem natomiast jest to, że narrację poprowadziłaś równolegle w paru miejscach naraz, nie bojąc się dialogów, co nadało trójwymiaru opowieści, to akurat mi się podobało.

Rozdział IV, to opis spotkania pierwszego stopnia Hope z Lukiem oraz naprowadzenie Czytelników na tor historii rodu Mikaelson. Wyjaśnia się po trosze, czemu ktokolwiek może nastawać na życie Hope Mikaelson: tajemna wiedza posiadana przez pewną szanowaną czarownicę z rodu Whitmore, spisana na kartach księgi odnalezionej przez Aileen de domo Whitmore, zawiera w sobie coś na kształt złowróżbnej przepowiedni o Hope jako dziecku zła i zła, wampira i wilkołaka, które to dziecko ma przynieść światu zagładę, chyba że odnajdzie coś, co je przed tym powstrzyma. Wiem, że kartkę z tej księgi pisało Ci się z trudem, ale ja uważam, że ten wysiłek się opłacił: to najlepsza część tego rozdziału (no, z wyłączeniem tego momentu, w którym Luke mówi do Hope, że dawno nie widział gorszego wampira <3). Doceniam opisy, dialogi... Widać, że zależy Ci na równomiernej konstrukcji każdego rozdziału i że dobrze wiesz, jak ona wygląda.

W rozdziale V śmielej poczynasz sobie z narracją z punktu widzenia większej ilości bohaterów – i dobrze Ci to wychodzi, tak trzymaj! Jeżeli chodzi o akcję: Hope została zaatakowana kołkiem przez Luke'a i jakąś Rosalie, prawdopodobnie jego współpracownicę, następnie zaś napastnicy odezwali się do Christiny z żądaniem spotkania –  zrobiłaś z tego fajny finał, bo zasiałaś w Czytelniku ziarnko niepokoju co do kryształowości intencji tej postaci. Niedużo tej akcji, ale wystarczająco, tym bardziej, że pozostała część rozdziału została świetnie wypełniona przybliżeniem sylwetki Aileen. Rozdział ten był jednym z lepszych w tym opowiadaniu i został przeze mnie przeczytany z niekłamaną przyjemnością. Zastanawiam się tylko nad jednym: kiedy ja się w końcu dowiem, jaki jest czas akcji w sensie pory roku? Typując, skreślam z listy zimę i lato, ale co z resztą...? Zauważyłam też, że w tym rozdziale zapisujesz imię pana śledczego jako Luk, a nie Luke: to jak on w końcu ma na imię?
 
Rozdział VI: powinnam zawołać, że doczekałam się czegoś więcej o przeszłości Hope! Luke uchylił rąbka tajemnicy na temat tego, co się działo w rodzinie Mikaelsonów w związku ze zniknięciem Hope, a Ty jako Autorka w drugiej części rozdziału oddajesz nam do lektury retrospekcję, ukazującą jeden z momentów z dzieciństwa Hope, który mógł zadecydować o tym, że mała uciekła. Uporządkujmy fakty: zapowiadana w prologu opieka Rebeki nad Hope najwyraźniej nie trwała tak długo, jak zakładałam (zakładałam kilkanaście lat) i, mając kilka lat, dziewczynka znalazła się z powrotem w swojej rodzinie. Nie potrafiła zrozumieć i zaakceptować faktu, w jaki sposób funkcjonują wampiry, a zwłaszcza w jaki sposób zaspokajają głód, nie potrafiła przełamać się sama do bycia taką, jak jej bliscy... stawiam hipotezę, iż dała nogę właśnie dlatego, że nie mogła znieść horroru zabijania i wysysania krwi a panoszenie się Mikaelsonów sprowadziło także na jej malutki kark jakiegoś zabójcę, przed którym uciekała, choć nadal nie jestem pewna, jak to było z tą ucieczką; zostawmy to. Od Luke'a dowiadujemy się, że w Hope rzeczywiście drzemały wielkie moce, związane z jej genami, więc jej zniknięcie było prawdziwą katastrofą. Niestety, mała pierwotna nie została odnaleziona przez swój klan, więc klan na swój sposób tę porażkę odreagował: a to sprawiło, że Nowy Orlean jeszcze bardziej spłynął krwią, zaś niebo nad nim jeszcze bardziej zasnuło się czarnymi chmurami. O tyle jest ciekawie, że Luke zasugerował, iż niedawno zaszły jakieś wydarzenia, które wskazywałyby na to, że rodzina przestała już dbać o Hope... w takim razie, dlaczego ją znalazł i dlaczego chciał zabić? Z której strony on jest? Wiele, wiele pytań i łamigłówek, a wszystko to po naprawdę smakowitym rozdziale: no, kurczę, wrócę koło dwudziestego piątego i przeczytam rozdział siódmy, coś czuję! A ta pora roku, to chyba jednak wczesna wiosna, skoro trawa jeszcze nieco pożółkła, ale już zieleniejąca ;)

Podoba mi się, że nie traktujesz tego opowiadania jak zabawki, tylko jak rzetelną pracę, wykonywaną ze starannością i pasją. Masz pomysł i emocje w duszy, lecz gdy je przelewasz na wirtualny papier, głowę masz chłodną i nie zapominasz karygodnie o języku polskim i jego pięknie (choć błędów trochę jest, ale mam nadzieję, że to przez nieuwagę). Kreacje bohaterów nabierają z wolna kolorów. Zaskoczę Cię może tym, że to nie Hope mnie najbardziej przekonała i urzekła (na razie jest jeszcze zbyt mało kolorowa i zbyt bierna, ale liczę na to, że te wszystkie jej moce i niezwykłości, uśpione przez lata spędzone z dala od klanu, w końcu się przebudzą...). Fajne jest to, że choć masz sporo bohaterów, nie są oni rozmyci i nie gubią się w pamięci; są zauważalni niezależnie od tego, jak bardzo precyzyjnie dotąd zostali nakreśleni. Dbasz o opisy i dialogi, to Ci wychodzi bardzo okay. Tak, jak wspominałam: gdzieś tam zapodział się detal dokładniejszego czasu akcji, ale poza tym, widać, że masz potencjał: mam nadzieję, że pomysł na opowiadanie o Hope uda Ci się zrealizować w wymarzony sposób.
 
Błędy: 8/10 pkt

Ocenie szczegółowej pod tym kątem poddałam prolog i rozdział I.

Prolog.

1.
Polana, usłana dotychczas stertą ślicznych, kolorowych kwiatów, teraz świeci pustkami. Jakby wiedziała, że obok niej stanie się zaraz jedna z najdramatyczniejszych scen na świecie.

Mam pewne wątpliwości co do brzmienia zwrotu polana usłana kwiatami. Powiedziałabym, że usłać można coś mniej naturalnego, na przykład podłogę sypialni, ale korelacje polany i kwiatów zapisałabym chyba przy użyciu zwrotu być pełnym. Druga uwaga stylistyczna: scena raczej się zdarza lub wydarza, niż staje.

2.
Dotychczas tulone w swoich objęciach, znajdzie inne ciało do tego, aby dawało ciepło. Dzieci nie wiedzą wtedy, co się dzieje. Chcą tylko znaleźć duszę, która zapewni im bezpieczeństwo, miłość, rodzinę. Ono potrzebuje akceptacji i pewności, że nic mu się nie stanie.

Pogubiłaś się z tymi swoimi objęciami, moja droga: nie wydaje Ci się, że dziecko mogło być tulone w znanych mu / bliskich mu ramionach?
Po dawało zabrakło mi mu.
W tym fragmencie zmieniłaś podmiot z dziecka na dzieci, ale ostatnie zdanie nie jest do tego dostosowane: powinno ono brzmieć Dziecko potrzebuje akceptacji i pewności, że nic mu się nie stanie / i rodzinę; potrzebują tylko akceptacji i pewności, że nic im się nie stanie.

3.
Blond włosa wampirzyca zupełnie nie wiedziała, co ma powiedzieć. Jeszcze kilka dni temu została wygnana z jej rodzinnego miasta, właśnie przez jej brata, Niklausa.

Przymiotniki typu blondwłosy, rudowłosy, jasnowłosy itd. zapisuje się łącznie, nie rozłącznie.
Drugie zdanie poradziłoby sobie świetnie bez tego jeszcze, które robi zwykły bajzel, ewentualnie gdyby było zapisane tak: Nie tak dawno, bo kilka dni temu, została wygnana z rodzinnego miasta właśnie przez swojego brata, Niklausa. (Pozwoliłam sobie wyrzucić jeden zaimek osobowy a drugi zamienić na typu swój, bo Rebeka w pewnym sensie jest tu podmiotem mówiącym, nie zaś tylko opisywaną postacią).

4.
– [...]Wierzę, że kiedyś będzie szansa, aby w spokoju zjednoczyć naszą rodzinę. Dzięki jej – [...] Od najpotężniejszego pierwotnego wampira, hybrydy, a jednocześnie jej brata.

Pierwsze jej zamieniłabym na niej, drugie – na swojego.

5.
Nikt nie byłby w stanie normalnie funkcjonować przez takie wspomnienia.
– Mam nadzieję, że choć w połowie stworzysz to, o czym marzyłaś. Że stworzysz rodzinę, kupisz duży dom, a otaczać go będzie biały płot. Że będziesz szczęśliwa. Że z nową córką rodziny Mikaelson będziesz mogła poczuć człowieczeństwo. To, czego ci nie dałem, a to, co pragnęłaś.

Pierwszy podkreślony fragment brzmiałby lepiej, gdyby został zapisany np.: mając takie wspomnienia, zaś drugi – To, czego ci nie dałem, a czego pragnęłaś.

6.
Było bardzo podobne do swojej matki, choć oczy wskazywały jedno – z pewnością charakter odziedziczyła po ojcu. Dziewczynka patrzyła się na swoją ciocią z uśmiechem na ustach, biorąc rączki przed siebie i dotykając twarzy swojej towarzyszki.

Zdanie brzmiałoby w porządku, gdybyś tylko zaznaczyła zmianę podmiotu z dziecka na dziewczynkę, wpisując właśnie słowo dziewczynka przed np.: odziedziczyła, wówczas oczywiście rezygnując już z tego słowa w ostatnim zdaniu; odpowiednia forma czasownika utrzymałaby ciągłość podmiotu.
Unikaj używania zwrotów typu: patrzę się, pytam się w sytuacji, w której nie ma silnego powiązania z osobą (mogę pytać się w sensie siebie samą o to, dlaczego czuję się tak a nie tak w tej czy innej sytuacji, ale gdy pytam kogoś, to już nie się).

Rozdział I.

1.
Spokojnie leżałeś na dnie mojej szafki nocnej, dopóki nie wezbrały się we mnie wyrzuty sumienia.

Zrezygnowałabym z się.

2.
Poniedziałek czy sobota – aktualnie nie różnią się dla mnie wcale. Oprócz szkołą naturalnie. Choć jako wampir mam w zanadrzu kilka sztuczek, które pozwoliłyby mi nie chodzić wcale do szkoły, a zdawać z najlepszą średnią, to jednak wolę codziennie wstawać i udawać się do liceum. To nie jest dla mnie koszmarem, jak dla większości rówieśników – mogę wtedy naprawdę stać się normalną nastolatką, która nie przejmuje się brakiem rodziny i obcą, przybraną ciocią, która na dodatek udaje ją tylko ze względu na hipnozę.

Dwa pierwsze zdania brzmią razem trochę niezgrabnie; a co powiedziałabyś na: Poniedziałek czy sobota – aktualnie nie różniłyby się dla mnie niczym, gdyby nie szkoła, naturalnie ?
Myślę, że rzeczownik koszmar odmieniłabym w tej sytuacji akurat nie w narzędniku, a w mianowniku.
Podkreślony fragment zmieniłabym: tylko dlatego, że ją zahipnotyzowałam, Tak jest prościej i precyzyjniej, zwłaszcza że o hipnozie wspominasz po raz pierwszy.

3.
Nadal się zastanawiam, czy to przypadkiem nie głupi sen. Jestem wampirem. W-A-M-P-I-R-E-M! To, na co większość dorosłych patrzy z odrazą, a małe dzieci płaczą, oglądając przypadkowo film opowiadający, jakie te stworzenia są straszne.

W przedostatnim zdaniu nie kontynuowałaś odmiany podmiotu w narzędniku (jestem wampirem kontra to, na co) plus troszkę jest nieskładnie. Propozycja poprawki: Tym, na co większość dorosłych patrzy z odrazą, a co u małych dzieci wywołuje płacz, gdy przypadkiem trafią na film, w którym reżyser pastwi się nad tym, jakie to wampiry są straszne i niedobre.

4.
Gdy pożywiam się na kimś, zawsze potem uzdrawiam danego człowieka i hipnotyzuje, mówiąc, że nic nie pamięta i nic nie widział.

Pożywiać się można kimś, nie na kimś, chyba że mam braki w wiedzy o wampirach?
Zbędne dookreślenie podmiotu zwrotem danego człowieka + literówka hipnotyzuje zamiast hipnotyzuję + postulowałabym odmianę nic w dopełniaczu.
Propozycja poprawki: Gdy pożywiam się kimś, zawsze potem go uzdrawiam i hipnotyzuję, mówiąc przy tym, że niczego nie pamięta i niczego nie widział.

5.
Moja historia jest może i krótka, ale bez happy endu.

Zabrakło mi czegoś w stylu Moja historia jako wampira.

6.
Czułam przenikające moje ciało spojrzenie, które wywiercało dziury w moim krwiobiegu. Dziwnym trafem bolało. Znalazłam się nad klifem.

Część które wywiercało... zamieniłabym na które zdawało się wywiercać... (chodzi o wrażenie, jakie odniosła bohaterka, a nie o rzeczywiste działanie spojrzenia, prawda?) oraz połączyłabym z kolejnym zdaniem za pomocą spójnika i.
Zdanie ostatnie powinno było zostać napisane od akapitu albo nowego zdania, bo w połączeniu z poprzednimi, według mnie, nie brzmi najlepiej.

7.
To było naprawdę przyjemnie uczucie.

W podkreślonym słowie niepotrzebnie znalazła się literka i.

8.
Zabolały mnie niemiłosiernie kości od nóg, kolanami upadłam na kamienie, które znajdowały się pode mną. Z ręki poleciała krew, gdyż skaleczyłam się nią o ostry kant klifu podczas lotu. Dopiero po chwili zorientowałam się, że żyję.

Zmieniłabym szyk pierwszego zdania: proponowałabym zacząć od niemiłosiernie. Proponowałabym również zamienić zwrot pode mną na coś, co odnosiłoby się do kamieni jako elementu krajobrazu, a nie kamieni jako czegoś, co znajdowało się pod kolanami bohaterki – bo to już rozumie się samo przez się, że skoro skoczyła z klifu i wylądowała na podłożu kamienistym, to podłoże to, a więc kamienie, znajduje się pod nią.
Zamiast zorientowałam się napisałabym zrozumiałam albo dotarło do mnie, bo moim zdaniem, skoro bohaterka czuła ból różnych części ciała i potrafiła myśleć logicznie, to już zorientowała się, że nie zginęła, tylko po prostu nie dotarło to do niej w pełni.

9.
Kilka dni potem głowa mnie rozsadzała od środka. [...]
Jak z nieba odnalazłam moją teraźniejszą przyjaciółkę, Madelain Daquin. Pamiętam, jak idąc chodnikiem, kiwając się na boki i próbując opanować rządzę krwi, odnalazłam ją pomiędzy zaułkami miasta.

Błąd pierwszy: z takiej konstrukcji zdania wynika, że głowa dziewczynki prawie rozsadzała z bólu całe jej ciało; czy nie chciałaś jednak przekazać, że głowa bolała ją tak bardzo, że dziewczynka była przekonana, że lada moment ta głowa (nie całe ciało z powodu głowy) pęknie jej z bólu? Bo jeśli tak, to zdanie omawiane powinnaś była zapisać nieco inaczej: Kilka dni potem miałam wrażenie, że ból lada chwila rozsadzi moją głowę. (zauważ też, że zrezygnowałam ze zwrotu od środka: w przypadku czasownika rozsadzić w znaczeniu nie ogrodniczym, dopowiedzenie to nie ma sensu, natomiast miałoby go, gdyby użyć czasownika wysadzić).
Błąd drugi: nie czuję się przekonana ani zachwycona aforyzmem odnaleźć jak z nieba; czy nie byłoby lepiej pójść prostą drogą i wybrać istniejący już zwrot spaść komuś jak z nieba?
Błąd trzeci: rzeczownik żądza pisze się przy użyciu ż, nie zaś rz, ale być może, to nie Twoja nieuwaga, tylko nieczuły na niuanse Word sprawiły, że popełniłaś ten błąd.

10.
Pożywiała się pewnym brunetem. Po chwili odsunęła się od jego ciała i spojrzała prosto w oczy. Zahipnotyzowała, aby odszedł i nic nie pamiętał o sytuacji, która zdarzyła się przed sekundą. Tak jak mu kazała, odszedł. Wtedy zza ściany wyłoniłam się ja. Na początku była przerażona, gdyż uważała, że wydała swoją tajemnicę, ale odczuwając mój zapach, który oznaczał, że jestem wampirem, uspokoiła się.

Skrótowość + zwrot podkreślony stanowi pomieszanie dwóch sposobów użycia czasownika pamiętać, tj.: pamiętać o czymś i pamiętać z czegoś. Można pamiętać o sytuacji albo o niej nie pamiętać, pamiętać coś z sytuacji albo nie pamiętać z niej nic – i którykolwiek z tych przykładów sprawdziłby się lepiej niż to, co stworzyłaś samodzielnie.

11.
Nauczyła mnie zaspokajać głód, nie zabijając przy tym ludzi, umiałam już wtedy hipnotyzować i korzystać ze swojej natury. Jednak i tak najdziwniejsze było to, gdy zapytała się o moją przeszłość, jak stałam się tym, kim jestem – chciałam już mówić, gdy urwałam w pół słowa. Nie pamiętałam tego. I do tego nie wiem o niczym, co miało miejsce przed moim pościgiem przed nieznaną postacią...

Błąd pierwszy: przekaz wynikający z Twojego zapisu brzmi tak: Madelain w trakcie uczenia Hope zaspokajania głosu wampirzego nie zabijała ludzi – a mam wrażenie, że chodziło Ci raczej o przekaz: Madelain nauczyła Hope, jak zaspokoić wampirzy głód i człowieka będącego ofiarą przy tym nie zabić.
Błąd drugi: bez się.
Błąd trzeci: pościg trwa za kimś, przed kimś natomiast można uciekać.

12.
Przerwałam natychmiast pisanie, kładąc pamiętnik pod poduszkę. [...]
Nienawidzę współczucia. W życiu licz tylko na siebie.

Imiesłów przysłówkowy współczesny użyty przez Ciebie w pierwszym zdaniu nie brzmi najlepiej, proponowałabym zwykłe i położyłam.
Ostatnie zdanie jest jakieś niepełne, czuję niedosyt:  a gdyby tak W życiu licz tylko na siebie – ta dewiza jeszcze nigdy mnie nie zawiodła?

13.
[...] pozwoliłam wejść tajemniczemu gościu do pokoju. [...] Czarnowłosą kobietę wyróżniało kilka rudych pasm włosów i piegi na policzkach. Pomimo tego wcale nie pogarszały jej wyglądu, mogłam nawet przyznać, że sprawiały, iż stawała się piękniejsza. Ubrana w luźny podkoszulek, spodnie do kolan i balerinki wyglądała na co najmniej trzydzieści lat.

Podkreśliłam Ci fragment, w którym znajduje się rzeczownik gość odmieniony w bierniku zamiast celowniku: M. gość, D. gościa, C. gościowi, B. gościa, N. gościem, Msc. gościu, W. gościu. Pozwoliłam wejść – komu? czemu? – gościowi.
Pozostała część cytowanego fragmentu jest troszkę dziwna. Rude pasma i piegi z pewnością są intrygujące u brunetki, ale jest to jakoś tak napisane, że gdzieś to wyróżnienie związane z oryginalną fryzurą umknęło; potem jest jeszcze kompletnie ni w pięć, ni w dziewięć pomimo tego i a absolutnie niewłaściwe ze względu na kontekst co najmniej (zmierzasz do tego, że wyglądała ładnie i młodo, a w ostatnim zdaniu piszesz, że wyglądała jakby miała co najmniej trzydzieści lat, jeśli nie więcej... najpewniej pomyliłaś przysłówki ;-) ). Proponuję poprawkę:
Miała naturalnie czarne włosy, ale parę rudych pasm oraz piegi na policzkach sprawiały, że wyglądała ciekawiej niż przeciętna brunetka; mogłam też śmiało przyznać, że piegi wcale nie ujmowały jej urody, a wręcz przeciwnie. Ubrana w luźny podkoszulek, spodnie do kolan i balerinki wyglądała na najwyżej trzydzieści lat.

14.
Abym jednak mogła przetrwać i móc normalnie funkcjonować, nie było innego wyjścia.[...] Wielokrotnie próbowałam sobie przypomnieć, jak oni mogli wyglądać, skąd pochodzili, ale odpowiadała mi tylko luka w głowie.

Proponowałabym stylistyczną przeróbkę pierwszego zdania: Nie miałam jednak innego wyjścia, jeśli chciałam przetrwać i normalnie funkcjonować.
Przed ale dałabym myślnik zamiast przecinka.

15.
Zerwał się mocny wiatr, co chwilę grzmiało, zapowiadając burzę. Jednak w Atlancie często dochodziło do zjawiskowych i nagłych zmian atmosfery. Kilka razy przeszło przez to miasto również tornado, powodując wiele szkód, jednak przez ostatnie lata nic podobnego się nie zdarzyło. Mieszkańcy stanu Georgia byli temu wdzięczni.

Znów stylistyka troszkę nie bardzo, zwłaszcza podkreślony fragment. Myślę, że zgrabniej byłoby tak:
Zerwał się mocny wiatr i co chwilę grzmiało, co oznaczało, iż zanosi się na burzę. W Atlancie często dochodziło do zjawiskowych i nagłych zmian atmosfery; kilka razy przeszło przez to miasto również tornado, powodując wiele szkód – jednak przez ostatnie lata nic podobnego się nie zdarzyło, za co mieszkańcy stanu Georgia byli szczerze wdzięczni.

16.
– Ee, Aileen, wszystko w porządku? – zapytałam się zaniepokojona, gdy wyszłyśmy z domu.
[...] To była potężna sekta czarownic, które posiadały tak potężną moc, że czasem nawet nie mogły jej kontrolować. Działy spustoszenie w miastach, do których przychodziły. Ludzie uciekali, niektórzy byli jednak zbyt pewni siebie i planowali spalić je na stosie, tak jak to działo się w średniowieczu.

Po pierwsze: bez się.
Po drugie: powtórzenie przymiotnika potężny; pierwsze użycie zamieniłabym na znana/ogromna/uznana.
Po trzecie: powinno być ziały.
Po czwarte: brak przecinka przed członem z jak zawierającym czasownik.

17.
[...] do swoich zaklęć używała tylko białej magi, która była bezpieczniejsza nie tylko dla niej, ale i jej rówieśników. Za młodych lat uciekła od rodzinnego miasta, narzucając na siebie zaklęcie, które powstrzymało bliskich od jej zlokalizowania.

Literówka – winno być magii.
Zamiast imiesłowu przysłówkowego współczesnego użyłabym uprzedniego: rzuciwszy.

18.
Była średniej wielkości brunetką z wielkimi, brązowymi oczami. Miała pełne, różowe usta, które świetnie kontrastowały się z jej rzęsami. Włosy zawsze zostawiała rozpuszczone, sięgały jej one trochę za ramiona, w niektórych miejscach były kręcone, w innych lekko falowały. Jak na Bułgarkę przystało, miała swój własny akcent, który odróżniał ją od miejsca, w którym mieszkała.

Po pierwsze: o ludziach nie pisze się w sposób był średniej wielkości tylko był średniego wzrostu.
Po drugie: nie chciałabym być uszczypliwa, ale jak pełne, różowe usta mogą kontrastować (bez się!!!) z rzęsami? Postarałabym się zrozumieć, gdybyś to opisała precyzyjniej, aczkolwiek i wtedy nie byłbym przekonana co do możliwości kontrastowania ust z rzęsami (no chyba że te pierwsze byłyby koloru burgunda, te drugie – czarne jak smoła a cera Aileen była blada jak u Śnieżki...).
Po trzecie: zamiast falowały napisałabym falujące, żeby być konsekwentną w stylu opisu dziewczyny.
Po czwarte: byłoby lepiej, gdybyś napisała, że akcent wyróżniał ją spośród rdzennych i wieloletnich mieszkańców Atlanty. Dlaczego nie zawarłaś informacji o tym, że Aileen jest Bułgarką, na początku jej opisu, tylko dopiero gdzieś tam na końcu i bez specjalnej uwagi? Wydaje mi się, że tego typu informacje priorytetowo winny być umieszczane o wiele, wiele wcześniej.

19.
Od pamiętnego dnia, który wydarzył się prawie jedenaście lat temu nie miałam powodów do strachu. [...] Pewnie też i dlatego, gdy dowiedziała się, że ja i Madelain jesteśmy wampirami, unikała nas za wszelką cenę. Choć było jasne, że nie chcemy jej nic zrobić, ani do niczego wykorzystać. Po pewnym czasie na szczęście przyzwyczaiła się do nas, twierdząc, że i tak woli nas mieć za rówieśników, niż za wrogów. Do dzisiaj zastanawiam się, o co jej konkretniej chodziło, ale postanowiłam już dawno, że nie będę wracała do przeszłości.

Po pierwsze: zabrakło przecinka po ...jedenaście lat temu, przed i po wtręcie na szczęście. Przecinek przed ani jest zbędny, bowiem spójnik ten pojawił się jednokrotnie, a przecinek stawia się przed nim tylko wtedy, gdy pojawia się co najmniej dwukrotnie.
Po drugie: przed choć było jasne... nie dawałabym kropki, lecz myślnik.
Po trzecie: a co to za antonim dla wroga w postaci rówieśnika? Chyba chciałaś użyć słowa przyjaciel.
Po czwarte: zamiast konkretniej napisałabym jednak konkretnie.
___________________________
Jak wspominałam, błędów troszkę było, ale na szczęście, niegroźnych i łatwych do wyrugowania: więcej uwagi, jeszcze więcej spokoju i pomyślunku, a z pewnością niedługo będzie naprawdę splendid.

Ramki: 6/7 pkt

Na Twoim blogu znajdują się następujące ramki: Strona główna, Bohaterowie <estetyczna, ciekawa, ukazująca w intrygujący sposób sylwetki postaci pierwszoplanowych>, O Autorce <bardzo ciekawa sprawa z gifem, cytatem i opisem, podobało mi się; uwagi wypisuję poniżej>, O Blogu <tu znalazłam wszystko, czego było mi trzeba na temat ocenianego bloga>, Szabloniarnia <link do ocenialni, z której pochodzi szablon aktualnie używany; niestety, szabloniarnia ta jest już zamknięta>, Ocenialnia <link do Ostrza Krytyki>, Aktualności <miejsce, w którym informujesz swoich  Czytelników o stanie prac nad opowiadaniem i innych kwstiach >, Spis treści oraz Archiwum. Zestaw ten oceniam jako optymalny.

O Autorce.
Jestem uczennicą gimnazjum, pisać zaczęłam pod koniec tamtego roku. Wydaje mi się, że powinnaś dokładniej oznaczyć rok, pod koniec którego zaczęłaś pisanie, albowiem wkrótce przestanie on już być tamtym rokiem.

Drugi blog poświęciłam na historię pewnej trójki dziewcząt, które są wampirami i ciągle napotykają  na to co gorsze przeszkody. Powinnaś była napisać, że blog poświęciłaś historii, a nie na historię; w drugiej części zdania znajduje się słówko to, kompletnie niepotrzebne, zaś co zamieniłabym na coraz.
 
Sama nie wiem czemu wszędzie prześladuje mnie fantastyka i widok krwiożerczych istot. Brak przecinka przed zdaniem składowym czemu... + stylistyka: zdanie to brzmi tak, jakbyś natykała się na ucieleśnioną fantastykę oraz na krwiożercze istoty, gdziekolwiek się nie ruszysz: w drodze do szkoły, do sklepu, do stajni czy do domu koleżanki. Przyznasz sama, Aileen, że brzmi to ciut groteskowo? Proponuję poprawkę: Sama nie wiem, czemu w każde swoje opowiadanie wsadzam fantastykę i krwiożercze istoty, choć nie tylko ten temat mnie interesuje.
 
Od początku tego roku zajmuję się również ocenianiem blogów [...] To samo z tego: powinnaś napisać dokładnie, o jakim roku mowa.
 
Staram planować sobie każdy dzień tak, aby znaleźć na wszystko czas [...] Zabrakło się po staram.
 
[...] więc wybaczcie za wszelakie błędy, niedogodności, zmyślną lub tym gorzej słabą fabułę. Słówko za było niepotrzebne: wybacza się coś, nie za coś. Wtręt tym gorzej oddzieliłabym przy pomocy myślników.

Dodatkowe punkty: 1/3 pkt

Przyznaję Ci jeden dodatkowy punkt: za pracę nad opowiadaniem i dbałość o swój rozwój literacki.
 
Podsumowanie:

Droga Aileen. Czytanie Twojego opowiadania sprawiło mi niemałą frajdę, zwłaszcza że widziałam, iż mam do czynienia z osobą, która chce się rozwijać literacko i która nad tym rzetelnie pracuje. Mam nadzieję, że dzisiejsza ocena pomoże Ci w podejmowaniu coraz trudniejszych wyzwań związanych z pisaniem. Niech Twoja twórczość sprawia radość nie tylko Tobie, ale i Twoim wiernym i licznym Czytelnikom. Z najlepszymi życzeniami ode mnie dostajesz dziś  73,5 punktu na 81 możliwych, co daje Ci ocenę bardzo dobrą (5). Gratuluję!

7 komentarzy:

  1. Marto, przepraszam za zamieszanie, link do ocenialni dodany :) [spell-my-name]
    Pozdrawiam i życzę miłego dnia :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Na sam początek podziękuję za tak długą i szczegółową ocenę, gdyż wiem, że musiałaś się nad nią bardzo napracować. :)

    Ale żeby tak kolorowo nie było, to pozwolę sobie trochę niektóre rzeczy skrytykować, ewentualnie odpowiedzieć na Twoje pytania.

    "w połączeniu ze zjawiskowej urody brunetką o czerwonych oczach"
    Hm, tak naprawdę nie można tego do końca stwierdzić – nagłówek jest w takich samych odcieniach, jak jej włosy, ale sądzę, że tak naprawdę zostały użyte tutaj różne cienie, pierdoły, które stwarzają przekonanie, że postać jest w jakimś ciemnym zakamarku i zidentyfikowanie jej koloru włosów jest wręcz zabiegiem niemożliwym przez ogarniającą ciemność. Wybierając szablon, miałam na uwadze to, aby w pewnym stopniu była tam przedstawiona główna bohaterka mojego opowiadania – jasnowłosa Hope. Obecny nagłówek ma właśnie w sobie tę nić niepewności co do tego, aby stwierdzić, kto tam może być. :)

    Prolog wymagał w jakimś stopniu znania treści 22 odcinka The Originals. Te trzy uwagi, które mi wypisałaś, były w nim objaśnione. Jednak wiem, że Twoja znajomość z TO jest bardzo nikła, więc postaram wyjaśnić Ci te trzy szczegóły:
    - wydaje mi się, że dokładna data akcji w prologu jest zbędnym zabiegiem. Prolog ma za funkcję odzwierciedlić to, co w całej historii będzie miało miejsce. I to właśnie to jest w nim najważniejsze. A czas akcji? Kogo to tak naprawdę obchodzi? To jest jedna pojedyncza scena z przeszłości, która tak naprawdę ma jedynie za zadanie wprowadzić nas do opowiadania. Poza tym w pierwszym rozdziale wspomniałam, że kartka z pamiętnika jest napisana 16 lat po akcji, która miała miejsce w prologu, więc w pewnym stopniu czas znamy – notka z pamiętnika, którą napisałam, była z 2014 roku. 2014-6=1998. ;) Jeżeli ktoś jest tak dociekliwy, to odpowiedź już zna. :)
    - w kwestii tego, w jakim wieku było dziecko – fani TO wiedzą, że mała Hope została dosłownie oddana Rebece kilka godzin po urodzeniu. Akcja w prologu była dosłownie taka sama, jak pod koniec finałowego odcinka pierwszego sezonu The Originals – z tym wyjątkiem, że dialogi były zupełnie inne. Chciałam przede wszystkim zwrócić uwagę na relacje między Klausem a Rebeką i motywem imienia Hope w przyszłości.
    - co w tym czasie robiła Hayley? :D Znowu przemawia znajomość TO. Matka dziecka w tym czasie udawała żałobę po stracie swojej córki, aby przekonać wszystkie osoby nadludzkie w Nowym Orleanie, że Hope nie żyje. A kto bardziej do tego by pasował – matka dziecka, czy bezwzględny ojciec Nik, który nie ma skrupułów zabijać nikogo? :D Wszystkie czarownice, wilkołaki, wampiry chciały zabić ich dziecko – więc w których objęciach jest ono bezpieczniejsze? Najsilniejszego wampira na świecie czy dopiero będącej hybrydą Hayley? :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Dramatyczna? Naprawdę? :D Pisząc prolog miałam na uwadze tylko to, aby pokazać miłość pomiędzy siostrą i bratem, a także troskę Klausa o Hope. Nie miało być tam żadnego dramatyzmu.

    Była zbyt dojrzała na swój wiek, ze względu na to, kim była i kim byli jej rodzice – w rozdziale szóstym dość dobrze to podsumowałam "Hope Mikaelson miała wtedy pięć lat, a rozumiała więcej, niż jeden dzisiejszy pięćdziesięciolatek. Była niesamowita.". W sumie nie ma co się dziwić, widziała już od najmłodszych lat krzywdę ludzi, zabijanie, torturowanie, bo wiadomo – Klaus z pewnością zmienił się, gdy na świat przyszła Hope, ale nie na tyle, aby uczynić ją pępkiem świata. ;)

    Jak mogła wiedzieć, że dręczy ją całkowicie inne pragnienie, niż takie, jakie odczuwa człowiek? Przecież gdy uciekała przed tajemniczą postacią, nie pamiętała swojej przeszłości, a także tego, kim jest – a i więc nie wiedziała, czym żywić się powinna. I z tą ucieczką to nie było tak, że uciekała przed tym kimś przez lata, miesiące czy cuś. :D To było dosłownie kilka minut, a jak spadła z klifu, wtedy pogoń się zakończyła, a ona musiała się odnaleźć w mieście, w którym obecnie się znajdowała – Atlanta w stanie Georgia. I to było tak, że po skoku z klifu już od razu znalazła się na terytorium tego miasta, więc nie przemierzała nie wiadomo jakiejś ilości kilometrów, zanim tam dotarła. ;)

    Daquin jest francuską, szukałam do niej odpowiedniego imienia dość długo. W jednym z forów internetowych znalazłam właśnie imię Madelain – uznałam, że idealnie pasowałoby do mojej postaci. Szczerze mówiąc nie zastanawiałam się, czy jest ono zapisane poprawnie...

    Megan faktycznie jest potrzebna Hope tylko do tego, aby główna bohaterka miała gdzie mieszkać. Poza tym, jak zostałoby wyjaśnione to, jakby Mikaelson mieszkała sama w jakiejś opuszczonej dzielnicy? Co na to dyrekcja szkoły, rówieśnicy, sąsiedzi? Na pewno chcieliby wszystko szczegółowo wiedzieć. A tak dla Hope było lepiej i wygodniej – zamiast hipnotyzowania całej szkoły i sąsiadów, wystarczyło tylko pozmieniać coś w umyśle Megan i wszystko z głowy.

    "co innego, że Meg wstała sobie o szóstej vel i tak nie mogła spać i postanowiła uporządkować natłok myśli w pamiętniku"
    Ee, co? :D W pamiętniku pisała Hope, nie Meg. :) Aileen przyśnił się sen, więc od razu po nim, wyczuwając niebezpieczeństwo, przebudziła się i udała szybko do Hope, aby wyjaśnić jej swoje niepewności związane z dzisiejszym dniem. Hope jestem wampirem, więc nie wiadomo ile też nie musiała spać, nie? :D A to, że Meg wtedy nie spała, nie jest dziwne – każdy człowiek ma swój własny tryb życia: inni wstają o piątej, inni ledwo dają radę o ósmej, a jeszcze inni śpią do południa. Poza tym, tak w sumie odbiegając od opowiadania – akcja dzieje się w Ameryce. W USA dzieli się to tak, że szkoły w danym stanie mają swoje określone wymagania, czyli że to zależy od stanu, o której uczniowie mają do szkoły, ile trwają lekcje i jakie przedmioty mają obowiązkowo w planie. Więc to, że dziewczyny miały na dziewiątą, nie byłoby wcale dziwne. ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Luke może być łowcą wampirów? Nic takiego nie pisałam w trzecim rozdziale. :O Było już na początku wspomniane, że Copper to wampir, bo tego akurat zdołała dowiedzieć się Madelain podczas pobytu w szkole. Pisałam o tym, że kołki mają i wampiry, które w razie czego mogą zabić swoich rówieśników, i łowcy wampirów, czyli największy postrach dla gatunku, jakim szczyci się Hope. Luke był od początku tylko i wyłącznie wampirem, wątek o łowcach dopisałam tylko tak dla ciekawości. :)

    Czas akcji jest łatwy do zgadnięcia – skoro kartka z pamiętnika została napisana 19 kwietnia 2014 roku, a z rozdziałów można spokojnie wywnioskować, ile dni upłynęło od tego wydarzenia, to wiadome jest, że jeszcze kwiecień się w opowiadaniu nie skończył.

    Luk to zdrobnienie imienia Luke. ;)

    Dużo razy w ocenie pisałaś, że nie możesz się doczekać, aż poznasz, czego przyczyną była ucieczka Hope od rodziny. W ogóle jej przeszłość była dla Ciebie dość ciekawa, ale to dobrze, bo uzyskałam efekt, jaki chciałam mieć. ;) To nie jest tak, że wystawiam wszystko na jedną kartę i od razu w jednym rozdziale wszystko wyjaśnię – na pewno co jakiś wpis będziemy odkrywać przeszłość Hope, ale na pewno nie wydarzy się to tak ot tak. Zgrupowanie rodzinne z Mikaelsonami będzie, ale zanim to się wydarzy, Hope zmieni się diametralnie, z zagubionej dziewczyny nie znającej swojej przeszłości, stanie się może i nawet gorsza od swojego ojca.

    Z ciekawości: skoro to nie Hope Cię najbardziej urzekła, to kto spełnił tę funkcję? :D

    Błędy doskonale wiem, że są, głównie przez to, że rozdziały były sprawdzane tylko raz – po napisaniu danego wpisu. Gdybym znalazła trochę więcej czasu, na pewno większość tych pomyłek byłoby poprawionych. Może się uda mi zmobilizować i je dokładnie posprawdzać. ;)

    Jeszcze raz, droga Marto, dziękuję Ci za tak wnikliwą i długą ocenę! Na pewno Twoje uwagi wezmę sobie do serca, a nad rzeczami, które mi wytknęłaś, spróbuję popracować. Opowiadanie dopiero się rozwija, myślę, że gdyby było trochę więcej rozdziałów, wtedy byś poznała więcej odpowiedzi na swoje pytania – ale do tego zapraszam Cię serdecznie na mojego bloga! :)

    Boże, ależ się rozpisałam... Przepraszam, jeśli chwilowo zatrzymało Ci się serce – nie miałam tego w zamiarze!

    Pozdrawiam, Aileen Double. :)

    PS. Na przyszłość staraj się dość dokładniej i precyzyjniej rozpisać się na temat słownictwa i opisów wytworzonych przez autorkę bloga, bo tego mi w Twojej ocenie, Marto, zabrakło.

    OdpowiedzUsuń
  5. O, raju... ufff... co za esej, moja droga ;)
    "Dramatyczna? Naprawdę? :D Pisząc prolog miałam na uwadze tylko to, aby pokazać miłość pomiędzy siostrą i bratem, a także troskę Klausa o Hope. Nie miało być tam żadnego dramatyzmu." - a oto zdanie z Twojego prologu, którym sugerowałam się, pisząc o dramatyzmie: "Polana, usłana dotychczas stertą ślicznych, kolorowych kwiatów, teraz świeci pustkami. Jakby wiedziała, że obok niej stanie się zaraz jedna z najdramatyczniejszych scen na świecie."

    "Przecież gdy uciekała przed tajemniczą postacią, nie pamiętała swojej przeszłości, a także tego, kim jest – a i więc nie wiedziała, czym żywić się powinna. I z tą ucieczką to nie było tak, że uciekała przed tym kimś przez lata, miesiące czy cuś. :D To było dosłownie kilka minut, a jak spadła z klifu, wtedy pogoń się zakończyła, a ona musiała się odnaleźć w mieście, w którym obecnie się znajdowała – Atlanta w stanie Georgia. I to było tak, że po skoku z klifu już od razu znalazła się na terytorium tego miasta, więc nie przemierzała nie wiadomo jakiejś ilości kilometrów, zanim tam dotarła. ;)" - a oto, co piszesz w rozdziale I: "Po tym dramatycznym wydarzeniu z klifem, umykając śmierci, szłam dalej. Zmęczona, przemierzałam ogromne lasy w poszukiwaniu jakiegokolwiek życia na ziemi. Po pewnym czasie znalazłam – miasto Atlanta w stanie Georgia. Osiedliłam się tam. Znalazłam szczątki jakiegoś budynku, a jedzenie podkradałam ze sklepu. Jednak nie zaspokoiłam moich potrzeb. Kilka dni potem głowa mnie rozsadzała od środka. Gardło domagało się pożywienia, ale najwyraźniej nie chodziło tu o frytki czy kebaba. O coś więcej." Może nie mówisz tu jasno o wielodniowej podróży, ale z całą pewnością nie ma tu ani grama sugestii, że Hope przeniosła się od razu do Atlanty; wręcz przeciwnie.

    Pytasz o to, kto mnie urzekł bardziej niż Hope. Odpowiadam: Aileen. Nie powiem Ci dokładnie, co sprawiło, że akurat ona, bo to suma różnych czynników, niemniej to do niej zapałałam największym sentymentem i uznaniem :)

    Dziękuję za tak wnikliwy komentarz :)



    OdpowiedzUsuń
  6. Napis na belce, to cytat Andrzeja Sapkowskiego
    Granat i biel, to jest TO
    a dziwnym trafem, wyszło inaczej
    żywiąc się, czym popadnie
    szkoła jest jak najbardziej otwarta dla przedstawicieli wszystkich ras, stąpających po Ziemi
    A ta pora roku, to chyba jednak wczesna wiosna
    ale poza tym, widać
    ale na szczęście, niegroźnych i łatwych do wyrugowania
    Bez przecinka.

    są ci, co przeżyli i co, co zginęli
    Ci.

    Aforyzm ten, to kilka zdań, które pochodzą z tekstu utworu The Demon / Lilly Anne grającego doom & gothic metal szwedzkiego zespołu Draconian
    Nie, Marto, to piosenka zespołu Lake of Tears: http://en.m.wikipedia.org/wiki/Forever_Autumn_(album)
    Draconian wypuścili cover na singlu trzynaście lat później. // Bez przecinka przed to.

    w przeszłości to właśnie Klaus stawał na drodze do realizacji jej tych marzeń.
    Jej jest zbędne.

    kto co myśl i o kim
    Myśli.

    Madelain Daquin (swoją drogą, nie spotkałam się dotąd z taką pisownią tego imienia
    Jest taki wariant: http://www.name-doctor.com/name-madelain-meaning-of-madelain-45014.html

    W późniejszym czasie, Hope udało się zahipnotyzować jakąś kobietę, bliżej nieokreśloną Meg Creatley, by udawała jej ciotkę. Znalazłszy w ten sposób względnie bezpieczne miejsce na Ziemi, Hope przeżyła te naście lat
    Kwiiik, laska zahipnotyzowana na kilkanaście lat. Tag. ;D

    przy czym jestem pełna hope
    a z pewnością niedługo będzie naprawdę splendid.
    To jest żałosne, naprawdę.

    czy opisywana szkoła jest szkołą normalną, to znaczy dla ludzi a Hope, Aileen i Madelain oraz Christina uczęszczają do niej
    nie mogła znieść horroru zabijania i wysysania krwi a panoszenie się Mikaelsonów sprowadziło także na jej malutki kark jakiegoś zabójcę
    Pozwoliłam sobie wyrzucić jeden zaimek osobowy a drugi zamienić na typu swój
    Przecinek przed a.

    dopóki grono pedago i pozostali uczniowie pozostają w błogiej nieświadomości?
    Pedagogiczne.

    Zauważyłam też, że w tym rozdziale zapisujesz imię pana śledczego jako Luk, a nie Luke: to jak on w końcu ma na imię?
    Autorka: Luk to zdrobnienie imienia Luke. ;)
    Eee, nie. To wariant imienia Luke, ale zdrobnieniem od niego nie jest, bo w zasadzie i Luke, i Luk, choć to odrębne imiona, są zdrobnieniami imienia Lucas.

    ale już zieleniejąca ;)
    Brak kropki.

    Dziewczynka patrzyła się na swoją ciocią z uśmiechem na ustach, biorąc rączki przed siebie i dotykając twarzy swojej towarzyszki.
    Biorąc rączki? o.O Jeśli już, to wyciągając.

    Zabolały mnie niemiłosiernie kości od nóg
    Od jest zbędne.

    i a absolutnie niewłaściwe ze względu na kontekst co najmniej
    A jest zbędne.

    Działy spustoszenie w miastach, do których przychodziły.
    Po trzecie: powinno być ziały.

    Nope. Spustoszenie się sieje.

    Za młodych lat uciekła od rodzinnego miasta
    Z.

    no chyba że te pierwsze byłyby koloru burgunda, te drugie – czarne jak smoła a cera Aileen była blada jak u Śnieżki...
    Przecinki przed chyba i a.

    Przecinek przed ani jest zbędny, bowiem spójnik ten pojawił się jednokrotnie, a przecinek stawia się przed nim tylko wtedy, gdy pojawia się co najmniej dwukrotnie.
    Nie tylko. Także wtedy, gdy rozpoczyna dopowiedzenie lub wtrącenie.

    kwstiach
    Kwestiach.

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy